Mijały dni, a Damianowi przechodziła złość na żonę.
Jej zachowania znów były coraz śmielsze, ale znajdowały umiar. Amelia na tyle
wypracowała sobie granicę gniewu męża, że zaniechała drażnienia go w chwili gdy
marszczył groźnie czoło, a jego oczy stawały się czarnym oceanem bezkresu.
– Kocham cię panie – wyznała mężowi pewnego dnia nad
samym rankiem. To wtedy usiadła na nim okrakiem, odsłaniając przy tym nagie
piersi i oczekiwała. Oczekiwała, aż on wyzna to samo. Nie wyznał. Zamiast tego
przejechał delikatnie językiem po jej szyi i przyciągnął ją do siebie
pocałunkiem.
Życie toczyło się dalej. Nawykła już nawet do
oficjalnych bankietów, braku jazdy konnej, o pływaniu już całkowicie
zapomniała. Nagle liczył się tylko on i jego interesy, jego władza i królestwo,
którego nie mogła wystawiać na publiczne z hańbienie, a swoim skrajnym
nieposłuszeństwem właśnie do tego doprowadzała.
Wekler był zadowolony z poczynań żony, która
idealnie wpasowała się w rytm życia jaki prowadził. Właśnie zaczynali kolejny
taki dzień, od wspólnego śniadania i porannego spaceru. Później Damian udał się
do swoich obowiązków, mając nadzieje, że podpisze kontrakt zjednoczenia dwóch
wiosek zaślubinami ich przedstawicieli.
– Panie! Wygnańcy na naszej ziemi! – wykrzyknął
jeden służący wbiegając do gabinetu swojego pana.
– A co oni tu robią? – dopytywał Damian choć sam
dobrze wiedział w czym tkwi problem.
– Kradną jak zawsze.
– Tego się można było spodziewać. Złapcie ilu się
da, nie ciągnijcie ich za końmi na przeklętą ziemię jak zawsze. Przywiążcie
wszystkich sznurami, obezwładnijcie, a trzech dorosłych chłopów przywiążcie do
pręgierzy. Przekaż tę wiadomość moim ludziom – rzekł Wekler tonem bez wyrazu, a
przy tym nie drgnęła mu nawet powieka.
Egzekucja się rozpoczęła, była strasznym widowiskiem.
Damian stał na podwyższeniu wraz z bratem i namiestnikiem, przyglądał się
bólowi, słyszał świsty zadawanych ciosów, ale zdawał się tym nie przejmować,
nie czuł litości.
– Wystarczy! Odciąć ich od pala i wygnać – rozkazał
i ruszył w stronę wielkich, dwuskrzydłowych drzwi. Wszedł do pomieszczenia, był
w swoim zamku, w miejscu gdzie się wychował. Kierował swoje kroki po schodach,
idąc ku górze. Patrycjusz go wyprzedził i skierował się w stronę gabinetu
brata. Nagle pojawiła się wychodząca ze swojego pokoju.
– Egzekucja… – zaczęła.
– To nie twoja sprawa, siostro – warknął młodszy z
Weklerów, a ten starszy zatrzymał się i odwrócił by przyjrzeć się widowisku.
– A czy to też nie moja sprawa? – zapytała Amelia
zmierzając w stronę swojego męża.
– Nie sądzę by było to twoją sprawą, pani – odrzekł
i starał się ją wyminąć, ale poczuł jej drobną dłoń na swojej klatce
piersiowej.
– Nie tak szybko, ci ludzie cierpieli, jak mogłeś.
– Nie wtrącaj się – oznajmił zdejmując ostentacyjnie
jej dłoń ze swojego ciała. Ostatnim czego teraz pragnął były dotyk i
oskarżenia.
– Jak mam się do tego nie wtrącać!? Jak mogłeś w
ogóle na to patrzeć!? – krzyknęła i zamierzyła się prawą dłonią na policzek
męża. Nie chciała by był taki zimny, zdystansowany. Wolała już by poczuł
upokorzenie, ból, cokolwiek, ale nie obojętność.
Mężczyzna jednak był zwinny i spostrzegawczy,
pochwycił pewnie nadgarstek jej dłoni w swój stalowy uścisk. Ścisnął mocno,
może nawet mocniej niż zamierzał. Spojrzał z gniewem w jej oczy, a Anna i
Patryk nie mogli wyjść z osłupienia, że ta kobieta odważyła się na taki krok.
– Nigdy więcej tego nie rób – powiedział spokojnie
Damian, ale każde słowo oddzielił od poprzedniego i kolejnego. Puścił jej dłoń,
która jeszcze nie zdążyła opaść, a już się uniosła.
Mężczyzna poczuł pieczenie lewego policzka, na
chwilę zamknął oczy, utonął w bólu, który był bardziej wewnętrzny niżeli
fizyczny. Usłyszał kroki kobiety, biegła na dół po schodach. Bez opamiętania
rzucił się za nią, ale Anna go powstrzymała.
– Co chcesz uczynić bracie? – zapytała stając przed
nim i zagradzając mu drogę.
– To nie twoja sprawa, siostro – odpowiedział. –
Zejdź mi z drogi – polecił pewnie, ale Ania ani drgnęła. Lubiła Amelie,
rozumiała jej postępowania, chciała wytłumaczyć je bratu, ale nie dał jej na to
szansy.
– Patryk! – zawołał Damian nie chcąc sobie brudzić
rąk szarpaniną z młodszą siostrą, na dodatek nie chciał tracić czasu na
odprowadzanie ją do komnaty.
– Chodź, Anna, zejdź mu z drogi – polecił delikatnym
tonem i pociągnął siostrę za ramie do góry, po schodach. Damian w tym czasie
ruszył za żoną, ale nie było jej już w polu jego widzenia.
Wybiegł z zamku i usłyszał stukot. Panowała ulewa,
wszystko zdawało się tonąć w deszczu. Nagle usłyszał też stukot kopyt, dojrzał
swoją żonę na koniu.
– Zatrzymać ją! – warknął do straży, ale nie
dosłyszeli go, a ona znalazła się już poza bramą zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz