Wybrana - Fragment rozdziału pierwszego pt. Zamknij się!
Mężczyzna napił się jeszcze wody, która mu podała i zjadł
jajecznice czując się jak małe dziecko, które trzeba karmić z łyżeczki. Nie
potrafił znieść myśli o swojej słabości i o tym, że potrzebuje czyjeś opieki.
Zasnął, a drugi dzień należał do podobnych, w trzecim natomiast był już w
stanie sam się pożywić, a kilka dni później nawet i z nią dłużej porozmawiać.
- Mieszkasz tutaj sama? – zapytał kiedy wręczyła mu gliniany
kubek z herbatą.
- Nie tylko z bratem i pewnym chłopcem – odpowiedziała.
- Z synem? – zapytał unosząc brwi ze zdziwienia, bo wydawało
mu się, że nie ma więcej niż piętnaście lat.
- Jak śmiesz! – krzyknęła.
- Przepraszam, przecież tylko zapytałem. Jaki to więc
chłopiec? – Patryk zrobił łyk herbaty, ale jego oczy wciąż wpatrywały się
intensywnie w jej wyraz twarzy.
- Gdy był mały znaleźliśmy go na jednym z pół. Chodził sam,
błąkał się. Ja wraz ze starszym o rok bratem też się wtedy błąkaliśmy w
poszukiwaniu schronienia, bo nadchodziła burza. Wzięliśmy go z sobą i tak już
został – opowiedziała, a on wydawał się zasłuchany w tę opowieść, której
szczerze nie zawierzał.
- W Tristelionie porzucone dziecko? Co ty pleciesz? –
zapytał.
- Nie jesteśmy w Tristelionie. To państwo jest dla nas
zamknięte. Jesteśmy w jego centralnym punkcie jeśliby zawierzać mapom
sprzedawanym przez kupców, ale nas nie obejmuje tristeliońska polityka –
wyjaśniła.
- A więc znajduje się na Diabelskiej Ziemi? – zapytał nie
mogąc w to wszystko uwierzyć.
- Tak – odpowiedziała, a mężczyzna poczuł wdzięczność do
samego siebie, że nie wyznał kobiecie swojego prawdziwego nazwiska bo to
zapewne skazałoby go na śmierć.
- Ty jesteś z Tristelionu? – zapytała.
- Mieszkam tam, jestem synem rybaka – skłamał.
- Tam ponoć żyje się lepiej. Tutaj wygnano wszystkich, który
kiedyś podnieśli rękę na rodzinę królewsko niezależnie czy to w dosłownym, czy
przenośnym znaczeniu. Nie zapewniono nam nic, wszystko co znajduje się na tej
ziemi jest wynikiem pracy ludzkich rąk, a nie zasługą aroganckiego Króla –
rzuciła słowa pełne jadu i goryczy, ale także kpiny.
- Nie jesteście tak do końca niewinni, przecież odważyliście
się… - Patrycjusz chciał bronić swoich korzeni i swojej rodziny, ale przerwano
mu w najmniej odpowiednim momencie.
- Ja urodziłam się już tutaj, poprzedni władca wyrzucił wyrzucił
mojego ojca i matkę jak śmieci tylko dlatego, że stanął w obronie katowanej dziewczyny.
Władza waszego państwa opiera się na bólu, strachu i poniżeniu. Kiedy głodowaliśmy
i szukaliśmy pożywienia na waszych polach to straże ruszali na nas z mieczami
byśmy tylko nie przekraczali granicy dzielącej, byśmy wracali skąd przybyli –
wyjaśniła spokojnie, ale nie potrafiła opanować łez i rozhisteryzowanej mimiki
twarzy.
- Nigdy nie próbowałaś przeprosić za to władcę? Nie tamtego,
ale tego obecnego? – dopytywał.
- Obecny jest jeszcze gorszy. Obwinia niewinnych ludzi za
śmierć swojej matki i brata. Zmarli za nasze krzywdy i krzywdy wszystkich
ludzi, którym wyrządzili Weklerowie coś złego. Zasługiwali na śmierć. Mam tylko
nadzieję, że cierpieli! – kobieta teraz już nie panowała nad sobą. Mówiąc te
wszystkie straszne dla ucha Patryka rzeczy wstała z krzesła, na którym
siedziała, a z czasem słowa mówione zamieniły się w krzyk.
- Zamknij się! – warknął nie mogąc dłużej słuchać jej
jazgotu i tego, że źle wyraża się o jego krewnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz